16.7.20

THE SAEM I FITOKOSMETIK - MASECZKI W PŁACHCIE


Jakiś czas temu pokazywałam Wam moje zakupy pielęgnacyjne. Znalazły się w nich m.in. maseczki, które możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej. Pisałam wtedy, że do zakupu tych masek skusił mnie  ich dobry skład. Każdą z nich zakupiłam w ilości 2 szt. i każdą z nich wypróbowałam na swojej twarzy. W dzisiejszym wpisie opiszę Wam ich działanie, odpowiem na pytanie, czy warto je kupić i kiedy ewentualnie warto z nich skorzystać.



Zacznijmy od tego, że skóra mojej twarzy jest raczej normalna, choć ostatnio moje czoło jest strefą bardziej tłustą na mojej twarzy. Pod oczami mam dosyć duże zasinienia (niezależnie od tego, jak długo bym spała). Będzie to punkt wyjściowy do efektów, jakie maski dawały na mojej skórze.
Na początek maseczka aloesowa marki the SAEM. Maska zawiera ekstrakt z aloesu, który ma nawilżyć oraz łagodzić podrażnioną skórę. Powinno się ją trzymać na skórze od 10 do 20 minut. 
Maski użyłam po upalnym dniu, kiedy czułam delikatną suchość na twarzy. Przemyłam twarz tonikiem, dałam mu czas na wchłonięcie się i nałożyłam maseczkę. Trzymałam ją ok.15 minut. Po jej zdjęciu skóra na mojej twarzy była rozjaśniona, nawilżona i gładka w dotyku, ale był to efekt mocniejszy niż po innych maseczkach w płachcie, których używałam dotychczas. Dodatkowo cienie pod oczami delikatnie się rozjaśniły, czego nie zauważyłam podczas używania innych masek. 
Ważne jest także to, że otwory w maseczce na oczy i usta były bardzo dobrze wycięte. Nie musiałam ich powiększać. Z kształtu maski także byłam zadowolona. Zakrywała ona mi całą twarz. 
W kwestii płynu, którym była nasączona, to nie spływał mi on po szyi. Było go jednak na tyle dużo, że odpowiednio nawilżył moją skórę.


Kolejną nową maską, którą testowałam, jest maseczka peptydowa od fitokosmetik. Ma ona dawać efekt intensywnego odżywienia i regeneracji skóry. Maska nasączona jest serum, które składa się z masła z awokado i migdałów oraz roślinnego kolagenu.
Producent zapewnia, że 1 aplikacja maski odpowiada 1-3 zabiegom pielęgnacyjnym na twarz. Maseczkę powinno trzymać się na twarzy od 10 do 15 minut.
Użyłam maski na oczyszczoną i suchą skórę. Po 15 minutach zdjęłam ją z twarzy i w lustrze zauważyłam, że moja skóra jest rozświetlona, nawilżona i bardzo gładka w dotyku. Dodatkowo cienie pod oczami były bardzo rozjaśnione. Efekt, jaki uzyskałam na twarzy po tej maseczce, był mocniejszy od efektu, jaki dała mi maska aloesowa od the SAEM. Dodatkowo utrzymywał się na mojej twarzy przez 2 dni.
Otwory w maseczce były na tyle duże, że nie musiałam już ich powiększać. Płachta maski zakrywała mi całą twarz.
Ta maska była mocno nasączona płynem, który delikatnie mi spłynął na szyję. Dla mnie nie jest to wada. Wtarłam go po prostu w szyję i dekolt i w tych okolicach uzyskałam delikatne nawilżenie.


Ostatnią maską, którą testowałam, jest molekularna maska również marki fitokosmetik. Maseczka ma dawać efekt odmłodzenia skóry. Producent zapewnia, że działa jak efekt liftingu-masażu skóry. Po jej użyciu na twarzy powinnyśmy zauważyć wygładzenie głębokich zmarszczek i zwiększenie elastyczności skóry.  
Maseczka zawiera ekstrakt ze śluzu ślimaka, koenzym Q10, komórki macierzyste zielonej herbaty. Tak jak w przypadku maseczki peptydowej tej marki, 1 maseczka ma odpowiadać 1-3 zabiegom pielęgnacyjnym na twarz. Po upływie 10-15 minut maseczkę należy zdjąć z twarzy.
Maskę trzymałam na twarzy 15 minut i po jej zdjęciu z twarzy byłam w ogromnym szoku. Cienie pod oczami praktycznie zniknęły, skóra na twarzy była rozjaśniona/rozświetlona. Bardzo gładka i delikatna w dotyku. Koloryt na mojej twarzy był wyrównany. 
Wycięcia na oczy i usta były idealne, nie musiałam ich powiększać. Rozmiar płachty był idealny dla mojej twarzy. 
Serum, którym była nasączona maseczka, delikatnie spłynęło na szyję, ale tak jak pisałam wcześniej. Nie jest to dla mnie w żaden sposób minus. Efekt utrzymywał się tak samo, jak po maseczce peptydowej, ale był dużo mocniejszy.

Polecam Wam kupić w szczególności tę maskę molekularną. Sprawdzi się idealnie przed makijażem, ale również na dni, kiedy nie chcecie się malować. Skóra wygląda po prostu przepięknie. Ja zamówiłam już kilka sztuk tej maseczki, bo dla mnie jest ona hitem. Nie miałam jeszcze żadnej maski w płachcie, która dawałaby taki efekt na skórze.

A jakie maseczki w płachcie na Was zrobiły ostatnio wrażenie?




POST NIE JEST SPONSOROWANY.

4 komentarze

  1. Lubię maski w płachcie, tych nie miałam okazji jeszcze testować. Tak myślę, jaka maska w płachcie zrobiła na mnie największe wrażenie i chyba ta z wodą z lodowca z Skin79. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno nie miałam takiej w płacie :)

    OdpowiedzUsuń

PIERRE RENE 6TH SENSE NO. 05 VIVID CLOUDS

Dziś pokażę Wam z bliska mini paletę cieni 6th Sense no. 05 Vivid Clouds od Pierre   Rene . Pochodzi ona z najnowszej kolekcji 6th Se...