25.4.21

TROPICAL RHYTHM TUNE x DANIEL SOBIEŚNIEWSKI

W ubiegłym tygodniu marka Tune obchodziła swoje 4 urodziny i z tej okazji miała promocje -25% na wszystko. Skusiło mnie to do zakupu palety Tropical Rhythm, która powstała przy współpracy z Danielem Sobieśniewskim. Paleta była przeceniona na 78,29 zł, a z dodatkowym rabatem wyniosła mnie tylko 58,72 zł. Stwierdziłam, że za taką cenę, to grzech nie kupić tej palety i nie przetestować jej. No to czas na moją opinię na temat tego produktu.

Jest to mój pierwszy kosmetyk marki Tune. Widziałam ich kosmetyki u innych blogerów i youtebrów. Widziałam, że są nimi zachwyceni i w końcu sama postanowiłam sprawdzić, czy zachwyty są słuszne. Kupiłam paletę Tropical Rhythm ze względu na to, że nie mam cieni w tak odważnych kolorach. Mam wiele palet, ale głównie opierają się one na brązach. 

Wracając do samej palety Tropical Rhythm od Tune, to zawiera ona 16 matowych cieni. Każdy z cieni ma wagę 2g. Od pierwszego użycia palety możemy używać jej przez 30 miesięcy bez żadnych obaw. Termin jej ważności jest dosyć długi, bo do tej pory spotykałam się z tym, że cienie/palety cieni były ważne 12, 18 lub 24 miesiące, ale nigdy aż 30 miesięcy. Oczywiście jest to plus, bo możemy ją długo używać bez żadnych obaw. Kolejnym plusem jest to, że paleta jest produktem nie testowanym na zwierzętach. Co więcej jest to produkt wegański. No i dla tych z was, którzy nie wiedzą, to Tune jest polską marką, więc jest to polski produkt. 


Paleta jest wykonana z bardzo dobrej jakości tektury, a zamykana jest na magnes. Kolorystyka cieni jest różnorodna - są odważne kolory i są brązy, którymi możemy stworzyć dzienny makijaż. Wspomniałam już o tym, że wszystkie cienie są matowe. Nie spodziewałam się tego, że będą one kremowe, ale nie wiedziałam, że mogą być też aż kredowe. Najmniejszą suchość ma ostatni rząd cieni, pozostałe są mocno kredowe pod palcami. Ta ich suchość powoduje także to, że cienie dosyć mocno pylą przy nabieraniu ich i aplikowaniu na powiekę. Dosyć mocno mnie zaskoczyła ich kredowość i lekko przestraszyła. Zwątpiłam w to, czy cienie będą chciały się trzymać powieki i w to, czy będą tak intensywne na powiekach, jak w opakowaniu. Moją opinię na temat pracy z cieniami podam wam później - przy zdjęciach makijaży. 
Wróćmy jeszcze do samej palety. Każdy z cieni ma swoją nazwę, która oddaje kolorystykę każdego z nich. To co czas na swatche.


Pierwsze dwa rzędy to:
almond - neutralny bardzo jasny beż, wybijający się momentami w odcień bieli,
mango - cień, który w palecie wygląda na ciepły brąz, a na skórze wydobywają się jego pomarańczowe tony,
sangria - soczysta neutralna pomarańcz,
flamingo - róż o lekko czerwonej tonacji,
el sol - neutralny soczysty żółty,
palm tree - ciepły kanarkowy zielony cień,
breeze - cień o idealnie turkusowej kolorystyce,
waterfall - ciemny morski kolor.


Ostatnie dwa rzędy to:
lily - ciepły odcień fioletu,
aloha - lekko brudny zgaszony fiolet,
ocean - niebieski w neutralnej kolorystyce,
storm - ciepły granat, delikatnie wpada w fioletową barwę,
sand - neutralny beż, idealny dla mojego odcienia skóry,
mirage - jasny chłodny brąz,
coconut - ciepły ciemny brąz,
volcano - mocno nasycona czerń.

Ciekawi, jak cienie wypadły na powiekach?
To spójrzcie niżej. 
W tym makijażu użyłam pięciu cieni. W załamaniu górnej powieki znalazł się cień mango, jego granice roztarłam cieniem sand. Na 3/4 ruchomej powieki nałożyłam cień mirage, następnie w wewnętrzny kącik nałożyłam cień coconut. Rozjaśnienie wewnętrznego kącika uzyskałam mieszanką dwóch cieni: almond i sand. Na dolnej powiece najpierw znalazł się cień mango, później mirage i w sam zewnętrzny kącik nałożyłam odrobinę cienia coconut.





Najważniejsze, pracowałam tylko na korektorze, który wcześniej wklepałam w powiekę. Nie wspomagałam się żadną brązową kredką, czy szminką w odcieniach nude lub brązu.

Jeżeli obserwujecie mnie na instagramie, to doskonale wiecie, że nie wykonałam tylko jednego makijażu tą paletą. Zrobiłam też kolorowy makijaż, a właściwie dwa makijaże. Zobaczcie niżej, co wykombinowałam.


Dobrze widzicie, zrobiłam dwa różne makijaże. 


Na zewnętrznym kąciku lewej powieki znalazł się cień flamingo, na środku powieki i na jej załamaniu nałożyłam cień sangria, w zewnętrznym kąciku umieściłam cień el sol. Chcąc optycznie zagęścić linię rzęs zrobiłam delikatną kreskę cieniem volcano. Na dolnej powiece powtórzyłam kolejność cieni z górnej powieki.
Tutaj pozwoliłam sobie na małe szaleństwo i w roli różu do policzków użyłam cienia flamingo. Nie żałowałam go sobie. Chciałam też sprawdzić, jak będzie nakładał się na przypudrowaną twarz, ponieważ cienie nakładałam na lekko mokry korektor.



Na prawym oku znalazły się następujące cienie: lily, ocean, breeze i volcano. W zewnętrznym kąciku nałożyłam cień lily, na środek powieki ocean, natomiast w zewnętrzny kącik cień breeze. Tutaj także zrobiłam delikatną kreskę cieniem volcano, aby optycznie zagęścić moje rzęsy.
Za kontur mojej prawej strony twarzy posłużył mi cień lily. Skoro oczy były szalone i kolorowe, to policzki też takie musiały być. 






Ja jestem zadowolona z efektu wszystkich makijaży. Kolory cieni wyszły intensywnie tak, jak w palecie. Taki mocny efekt uzyskałam tym, że cienie wklepywałam i tylko na granicach delikatnie je rozcierałam. Nie wspomagałam ich intensywności żadnymi kredkami lub pomadkami. Myślę, że zaciekawi was to co było moją bazą pod cienie. Otóż był to korektor i nie, nie był to korektor wysokopółkowy. Moją bazą były korektory drogeryjne. 
W makijażu w brązach moją bazą był korektor z Eveline MAGICAL PERFECTION CONCEALER w odcieniu 01 LIGHT, natomiast w moich szaleńczych i kolorowych makijażach bazą był korektor z Lovely LIQUID CAMOUFLAGE conceal & contour w odcieniu Soft 01. Tak, nie pomyliłam się i o niczym nie zapomniałam. Bazą były tylko korektory, lekko mokre korektory - wklepane w powieki gąbeczką. 
Cienie wklepywałam, bo przez swoją kredowość dosyć mocno się osypywały podczas ich rozcierania i gubiły swoją moc. Nie uznaję tego za wadę, bo używałam ich solo bez żadnych kredek, które pomogłyby im się wybić na powiekach. Trzeba też pamiętać o tym, że każdy cień rozcierany traci swój pigment, więc cienie zachowywały się w normalny sposób. Jeżeli miałabym wybrać najbardziej problematyczny cień, to był nim cień el sol, czyli żółty cień. Ale wklepanie go małym płaskim pędzelkiem dało mi pożądany efekt. 

Czy polecam wam tą paletę i czy kupię coś jeszcze od Tune?
Zdecydowanie tak, dwa razy tak. 😉
Cienie mają bardzo dobry pigment nałożone na lekko wilgotny korektor. Dla mnie to jest świetny efekt, pomyślcie, co będzie, jak nałoży się je na jakieś kolorowe kredki lub pomadki. To będzie prawdziwa petarda. Już teraz jest to dla mnie fenomenalny efekt. Pomimo kredowości cieni pracowało mi się z nimi bardzo dobrze. Na pewno kupię coś jeszcze z marki Tune i was również zachęcam do zakupu produktów tej marki.



POST NIE JEST SPONSOROWANY.

4 komentarze

  1. Kolorki są ekstra choć ja zazwyczaj stosuje bardziej stonowane kolory :) te są dla odważnych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja :) Chociaż zawsze można wykorzystać je jako kolorystyczny akcent w makijażu, np. na dolnej powiece ;)

      Usuń
  2. Witam serdecznie ♡
    Piękne kolory *.* Te żywe, kolorowe, to jest mój typ :) Uwielbiam barwne makijaże :)
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz paleta jest na wyprzedaży, więc warto się w nią zaopatrzyć :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń

PIERRE RENE 6TH SENSE NO. 05 VIVID CLOUDS

Dziś pokażę Wam z bliska mini paletę cieni 6th Sense no. 05 Vivid Clouds od Pierre   Rene . Pochodzi ona z najnowszej kolekcji 6th Se...